- Jasna cholera, Olaf! - wycedził przez zęby Hans, ścierając z oczu krew. - Czy możesz być nieco bardziej subtelny? Cała kominiarka do niczego! Zadowolony?!
- Jak nigdy! - zaśmiał się rubasznie Olaf, pokryty od stóp do głów czerwonym śluzem, strzelając z wyszczerzonymi zębami do nadciągających policjantów. - Przynajmniej pooddychasz świeżym powietrzem. Jeśli tak ci przeszkadza odrobina krwi na ubraniu, to zaraz będziesz poginał w samych bokserkach. Uwaga, leci ptaszek! - Dodał i cisnął odbezpieczonym granatem pod świeżo przybyły radiowóz.
- Ja pier… - nagła eksplozja zagłuszyła słowa Hansa, któremu jeszcze do tej pory zdawało się, że dokładnie opracował plan wyrwania starego druha po fachu z więźniarki. Niestety, z Olafem nic nigdy nie szło gładko. Poza masowym ubojem mundurowych, rzecz jasna. Olaf wypruł profilaktyczną serię na oślep, przykucnął za jeepem i puścił oczko do wyraźnie niezadowolonego kolegi po fachu,
- Co to było, do stu diabłów? - spytał Hans przeładowując magazynek.
- Ostrzegawczy granat, panie kolego! - radośnie odpowiedział Olaf.
- To miała być schludna i szybka robota, psychopato! A teraz mam komendanta miejscowej policji na butach!
- I na spodniach, i na kurtce…
- Dobra, dobra. Pomóż mi lepiej wyważyć drzwi do więźniarki! - przerwał koledze poirytowany Hans i przebiegł na kuckach kilkanaście metrów w kierunku autobusu więziennego. Drzwi były zamknięte od wewnątrz, zaś przycisku zwalniającego blokadę pilnował kierowca, który pozostał całkowicie sam na placu boju. On oraz skuci kajdankami przestępcy, siedzący na tyłach opancerzonego pojazdu, wyraźnie odmawiającego posłuszeństwa przy jakichkolwiek próbach uruchomienia silnika.
- Na mnie już chyba pora. - powiedział swojsko znajdujący się w pierwszym rzędzie łotr o urodzie owłosionego cherubina. Z szelmowskim uśmiechem opryszek i cisnął w twarz przeciwnika rozerwanymi kajdankami, w ułamek sekundy pokonał dzielącą ich odległość i z potężną siłą grzmotnął głową policjanta o kierownicę.
- Mam nadzieję, że to nie był twój ostatni dzień na służbie. – Rzucił od niechcenia i wcisnął czerwony guzik pod kierownicą, otwierając drzwi dwójce zaskoczonym jegomościom. - Witajcie w moich skromnych progach! Tylko uważajcie, podłoga jeszcze mokra…
- Adonis! Uroczy i przystojny jak za dawnych lat! Cieszy mnie niezmiernie, że nie straciłeś werwy, bo szykuje się gruba robota. - zaśmiał się Hans, ściskając dziarsko starego druha. - Poznaj Olafa. To najbardziej szalony zwyrodnialec, jakiego kiedykolwiek poznałem, ale za to jest lojalny niczym pies.
- A po jajkach się liże? - spytał ironicznie Adonis. Najwyraźniej niepocieszony Olaf nie odwzajemnił uśmiechu i zbywając wyciągniętą ku niemu dłoń, odwrócił się na pięcie. Hans oraz Adonis spojrzeli po sobie i przymierzyli się do opuszczenia autobusu. Za ich plecami odezwał się głos jednego ze skazańców.
- Kierowniku, a co z nami?
- Co z wami? - odbił pytanie poirytowany Adonis.
- No, prezesie, uwolnij nas. A nuż się przydamy przy tej robocie?- wyjaśnił przestępca, którego jednogłośnie poparli wszyscy pozostali pasażerowie więźniarki.
- Za przeproszeniem, do tej roboty nie starczy straszyć dziewoje swoją maczugą. Miłego dnia życzę. – i wyszedł za swoim przyjacielem z pancernego autokaru.
***
Gary "Gambit" Goodman, komisarz najmniejszego i - o dziwo - najmniej kompetentnego posterunku w mieście, właśnie przełykał klopsika podczas przerwy na lunch, gdy do jadalni wbiegł zziajany Tommy.
- Dynamo, spaghetti nie zając, nie marnuj potu na podgrzewane kluchy! - wydukał do zarumienionego podwładnego komisarz, nabijając na widelec kolejną porcję mielonego z sosem. Tommy "Dynamo" Wilkins, lewa ręka komisarza, był na co dzień oazą spokoju, więc tym razem od progu dało się wyczuć, iż kroi się coś grubego.
- Gary…
- Jaki Gary? Gambit. Pamiętaj, jesteśmy kumplami. Nie bawmy się w oficjele. - poprawił go Goodman, który od zawsze starał się wykazywać sympatię do swoich współpracowników i nie traktować ich odgórnie.
- Gambit, kryzys na całego! Trupy na ulicach, bank w ogniu, srogi bajzel i to na naszym terenie!
- A Moose? - zapytał Gary pospiesznie wycierając usta serwetką.
- Deser dojesz sobie po akcji, szefie.
- Nie mus, tylko Moose! Edward Maxwell, nasza świeża krew. Co prawda do tej pory brał czynny udział tylko w jednej misji w terenie, ale przecież ma wojskowe wykształcenie. – Gambit wstał przy tym od stołu i zapiął pasek. Zawsze go rozpinał, gdy zasiadał do sutego posiłku.
- Przyda się, przyda… To za minutę przy radiowozach. Wezmę jeszcze jakieś materiały wybuchowe… kto wie, a nuż uratują nam dziś tyłki?
- Prędzej osmolą. - odparł komisarz, pamiętając o piromańskich skłonnościach swego podwładnego - Coś mi mówi, że czeka nas dziś diabelnie ciężka przeprawa przez piekło…
- Panowie, spieprzyliśmy to… - powiedział Hans pociągając łyk z butelki z tanim trunkiem, który znalazł pod kanapą w kanciapie Olafa - Tfu, co to w ogóle za świństwo?
- Cydr własnej roboty. Z odrobiną wódki, wina, jasnego piwa i odtłuszczonego mleka, w końcu trzeba dbać o linię. Nazywam go "trzepaczem mózgów". Oddawaj, jak ci nie smakuje, to rodzinna receptura… - oburzył się Olaf, któremu nerwy i tak już puszczały po nieudanej akcji. To miała być czysta formalność, wejść do i tak już podupadającego banku i wyjść z grubymi milionami na plecach. Hans planował ten skok od ostatnich miesięcy, jako grand finale swojej długiej, burzliwej kariery przestępczej. Powinien właśnie opalać goły bebzun pod meksykańskim słońcem, a nie zapijać smutki w rozlatującej się ruderze. Tylko Adonis próbował jakoś rozluźnić atmosferę.
- Przynajmniej uszliśmy cało z tego całego rozgardiaszu. Cholerna policja, zawsze musi się wcinać, gdy nie trzeba. I wysadzać w powietrze cudzy łup. Przypomina mi to pewien dowcip…
- W dupie mam twoje dowcipy! - przerwał Olaf, oburzony faktem, że Hans wypił mu całą butelkę trzepacza mózgów - Jedyne co mnie w tobie bawi, to twoja nieporadność na polu walki, którą pięknie nam zaprezentowałeś w Banku Lincolna. Powinienem był cię odstrzelić jeszcze w tym cholernym autokarze…
- Zaraz, powiedziałeś Bank Lincolna? - przerwał mu Adonis wyraźnie zaniepokojony - Czy wy wiecie, że pieniądze, które próbowaliśmy wynieść z sejfu, należały do rosyjskiej mafii?
Mężczyzna nie zdołał dokończyć myśli, gdy do drzwi mieszkania Olafa rozległo się donośne pukanie. Olaf ostrożnie przekręcił klamkę i wyjrzał na pusty hol. Na wycieraczce spoczywała osmolona od eksplozji torba po banknotach oraz krótki liścik. Rabuś jeszcze raz zbadał korytarz, chwycił znalezisko i zaciągnął je do mieszkania, ryglując za sobą drzwi.
- Wręcz tryskasz pewnością siebie. - zakpił sobie Adonis i dodał po chwili - A gdzie nasza pizza?
Nie reagując na zaczepki, Olaf wręczył świstek papieru Hansowi: "Jeszcze odrobicie swój dług, towarzysze. Jutro o 19:00, Hollywood Heights. Weźcie broń. I lepiej, żebyście przyszli. W przeciwnym wypadku, czeka was małe rendez-voux z Romanem".
- Roman… - powtórzył ze ściśniętym gardłem Hans i odruchowo schował głowę w dłoniach.
***
- No ładnie… - bąknął pod nosem Gambit, leżąc na biurku w swoim gabinecie. Obok niego siedział równie niepocieszony Dynamo. Moose zamknął się w arsenale z bronią i oddał się błogiej medytacji przy polerowaniu karabinów.
- Oj, przecież bandyci zmykali w podskokach. Szkoda tylko, że teraz pewnie opijają swojego farta.
- Tak jakby pominąłeś pewien istotny szczegół, drogi Dynamo. - przerwał partnerowi Gambit, którego głos tłumił nieco blat stołu, na którym leżała jego twarz - A mianowicie fakt, że WYSADZIŁEŚ W POWIETRZE ZASRANĄ FURGONETKĘ Z PIENIĘDZMI! - wrzasnął komisarz plując sobie w brodę. Dosłownie i w przenośni.
- Szefie, przecież wiesz, że to był szczery błąd w osądzie… - zaczął tłumaczyć się czerwony ze wstydu Tommy.
- Awans mamy jak w banku. Pewnie już po sieci krążą memy o naszej profesjonalnej robocie…
Wtem odezwał się dzwonek telefonu. Goodman od razu zerwał się na nogi i podniósł słuchawkę.
- Tak? Tak, oczywiście…. Wiemy, jest nam bardzo przy… Ale jak to? Nie no, naturalnie, rozumiem. Dobrze, będziemy gotowi. Do usłyszenia. - dokończył Gambit i trzasnął telefonem w biurko, zrzucając pełną popielniczkę na dywan. - Wieść o naszej wyborowej robocie odbiła się na mieście szerokim echem. Na głowie mamy federalnych.
- Przecież oni nie mogą…
- Już to zrobili. - rozwiał wszelkie wątpliwości Gambit - Ponadto dostaliśmy cynk o kolejnej grubej akcji, od której zależą nasze posady. Zetrzyj łzy, popraw krawat i anuluj wszystkie plany na jutrzejszy wieczór. Mam nadzieję, że lubisz kino akcji, bo robimy sobie małą wycieczkę do Hollywood.